Sunday, August 10, 2008

Staglands


Jakiś czas temu byliśmy w miejscu, które właściwie trudno zaklasyfikować. Z niczym podobnym się w Polsce nie spotkaliśmy, a i pytani Kiwusi też nie potrafili powiedzieć jak to właściwie nazwać.
Jakby rezerwat przyrody połączony z farmą zwierząt, takie zoo ale jedynie z lokalnymi gatunkami i właściwie na wolności. Do tego jeszcze pozostałości po osadzie chyba jakiejś kopalni.
Dzieciom i nam staruchom bardzo się podobało. Sami popatrzcie.



Tymek trzyma torebkę z karmą dla tutejszych zwierzaków. Można było karmić wszystkie oprócz ryb.

Miejsce na piknik, można sobie także pogrillować.

Jakaś dziwna odmiana świń, żeby nie było, trzoda chlewna w NZ jest podobna do naszej. To tylko jakieś okazy zoologiczne dla zwiedzających.


Ptaki można było karmić prawie z ręki.




A tu pozostałości z jakiejś osady.




Bydło i rogacizna.


Nie wsytarczyła karma i buziaki...

Jelonkowi najbardziej smakowały stare sznurówki Mariusza. Kiedy on wreszcie pozbędzie się tych butów (kupione 5 lat temu w Stanach na wyprzedaży za $9,90).

Wziął i wyrwał, bezczelnie resztę karmy i wyżarł z torebki.



czarne..

i białe

No comments: