Saturday, January 30, 2010

Orakei korako


Park geotermalny w drodze do domu. Nie mieliśmy czasu go odwiedzić w maju, więc nadrabiamy zaległości.



Dodatkowa atrakcja to ta grota poniżej. Woda w tym jeziorku ma odpowiedni skład chemiczny do czyszczenia biżuterii, wystarczy zanurzyć przedmiot na kilka minut. Nie mieliśmy na czym wypróbować:)

Friday, January 29, 2010

Tauranga i Mt Maunganui


Kolejne turystyczne miasteczko. Tauranga, dość prężne miasto portowe i mniejsze Mt Maunganui, kurort, z mnóstwem hoteli i pensjonatów i wspaniałą plażą. Nad tym wszystkim góruje szczyt Maunganui, z którego pochodzą zdjęcia. Wszedł Mariusz, a my plażowaliśmy. W tym gąszczu poniżej udało nam się nawet rozpoznać gdzie są Wiktor i Tymek.



A to już babcia z Łucją na kempingu.

Widok z namiotu na ujście rzeki do oceanu.

Dwaj piraci piegowaci czyli sylwester w Auckland



Na jednym z typowych placów zabaw. Place zabaw w NZ to osobny temat. Po pierwsze w porównaniu z Polską, one po prostu są. Nikt pewnie nie prowadzi statystyk na ten temat, ale jest ich tu zdecydowanie więcej, a przy jednej dziesiątej populacji to można sobie porównać współczynnik liczby dzieci na plac zabaw. Ale nie chodzi o ilość, ani o to , że są kolorowe, drewniane, czy nowoczesne, bo i takie w PL znajdziemy, ani nawet o to, że obowiązkowo występują przy każdej szkole podstawowej. Co nas uderzyło to, jakie konstrukcje się tam znajdują. Nie ma piaskownic, nie zawsze będzie też zjeżdżalnia, za to pełno drążków, lin, drabinek i innych budowli do wspinania się, zwisania i ćwiczenia sprawności. Dlatego już nas nie dziwią, jak na początku pobytu, drobne trzy i czterolatki podciągające się na rękach i przechodzące z jednego końca drabinek na drugi. Chłopcy zaczęli to kopiować ale wciąż jeszcze daleko im do poziomu sprawności przeciętnego kiwuskiego małolata.


Północ na jednej z plaż w Auckland. Przynajmniej były fajerwerki, nie to co w zeszłym roku w Wellington:)

W drodze powrotnej


Jeszcze ostatnia widokówka z Zatoki Matauri. Jak widać niektórzy mieli ze sobą nawet kanapę.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy na kemping w Ruakaka, ten na którym spędziliśmy wigilię. Zapomniałam wspomnieć, że Tymek zaprzyjaźnił się bardzo z pewną sześciolatką. Damie jej było na imię. Na początku bawiła się z Wiktorem, a jej młodsza siostra z Tymkiem. Po wigilii jednak wszystko się zmieniło. Zaczęli się prowadzać na odwrót. Chyba niemały wpływ miał na to zegarek z Ben Tenem, który Tymek dostał od Mikołaja oraz słodycze, którymi częstował. To dla "tej dziewczyny" mówił i znikał z garścią cukierków. "Gdzie jest Tymek?", pytaliśmy. "Poszedł na plac zabaw z tą dziewczyną", odpowiadał Wiktor, który musiał zadowolić się towarzystwem młodszej siostry.
Kiedy przyszło do wyjazdu pojawiła się rozpacz i łzy. Obiecaliśmy, że jeszcze tam wrócimy. Nie było innego wyjścia, bo Tymek każdego ranka budził się z pytaniem ile jeszcze dni do powrotu do"tej dziewczyny".
Kiedy jednak zatrzymaliśmy się, żeby ją w końcu po tygodniu odwiedzić, Tymek nie chciał wyjść z samochodu. Tak się wstydził, że się wcale nie odezwał. Siedział u taty na rękach i zasłaniał twarz. Rodzice Demi mówili, że ona też przeżyła to rozstanie.

A oto i bohaterka całego zamieszania.

Pamiątkowe zdjęcie z Wiktorem, na które Tymek nie dał się namówić.

Na końcu Wyspy Północnej

9o MILE BEACH

Wybraliśmy się na całodzienną wycieczkę na sam koniec półwyspu Northland. po drodze zahaczając o tutejsze atrakcje. Powyżej słynna plaża 90 milowa, która jest jednocześnie drogą. W rzeczywistości ma jedynie około 60 mil, czyli trochę ponad 90km. Zaleca się posiadanie napędu na cztery koła, jazdę w czasie odpływu i to blisko brzegu, żeby się nie zakopać. Jak ostrzega przewodnik ubezpieczenie samochodu nie obejmuje podróży przez 90 Mile Beach. Również tablica przy wjeździe przestrzega, że wielu niefrasobliwych właścicieli musiało porzucić swoje samochody, wracając do domu na piechotę z pamiątkowymi zdjęciami dachu wynurzającego się niewiele ponad powierzchnię fal.
W rzeczywistości to chyba trochę przesadzone opowieści, ale chociaż nasze nowe auto miało odpowiedni napęd i widzieliśmy wiele samochodów na plaży, sami wybraliśmy podróż tradycyjną szosą. Raczej ze względu na to, że nie wiedzieliśmy jak szybko daje się jechać po piasku. Zależało nam na czasie, a wjazdy na tę drogę są tylko 2, na początku i końcu, więc nie można było w pewnej chwili zrezygnować i wrócić na zwykłą drogę.

Znak przy wjeździe na 90 Mile Beach. Po drugiej stronie ograniczenie do 50, a po plaży można pędzić stówą jak po autostradzie.


STRUMIEŃ TE PAKI i WYDMY

Kolejny przystanek przy wydmach. Można było wypożyczyć tobogan i pozjeżdżać na piasku. Tymek niestety zasnął w drodze (to pewnie po tych słynnych lodach w sklepiku w Te Kao, słuszne porcje i miła pani, od której Łucja dostała gałkę hoki-poki gratis, na nic zdały się tłumaczenia, że ona jeszcze z mała na lody, jak stwierdziła to przecież też mleko). Wiktor trochę poszalał.







CAPE REINGA

Dotarliśmy na sam koniec. Tak naprawdę to Cape North a nie Cape Reinga jest najbardziej na północ wysuniętym punktem Nowej Zelandii, ale tam drogi nie doprowadzili, więc wszyscy jeżdżą tutaj. Ostatni odcinek to przeplatana utwardzonymi kawałkami droga szrutowa. Daliśmy radę. Cała wycieczka ponad 400km zajęła nam około 8 godzin.








PRASTARE KAURI

Jeszcze wizyta w pracowni i sklepie z wyrobami z kauri. Tak ten tron wyrzeźbiono z tego prastarego drzewa. Cena bagatela ponad 9000 dol.

Schody też z pnia kauri.

Sprzedawane wyroby pochodzą z drewna kauri wykopanego spod ziemi, gdzie przeleżało ponad 45000 lat. Całe lasy w tamtym okresie zostały przysypane na skutek kataklizmu, a drewno świetnie się zachowało. Ceny wyrobów do niskich nie należą, my zakupiliśmy sobie miskę, z serii "zrób to sam", którą trzeba było jeszcze powoskować oraz dwa kawałki drewna do samodzielnego wyrzeźbienia. W dalszym ciągu czekają...

O owocach morza i kiwuskim stylu biwakowania.


Prawie wszyscy na kempingu przyjechali z motorówkami i codziennie wypływali w morze. Wracali z koszami pełnymi ryb, mięczaków i skorupiaków. Np. takich ajk te langusty na zdjęciu. Potem było sprawianie i kolacja, a resztę pakowali do lodówek i zamrażarek, które każdy miał ze sobą. Nawet my się dwa razy załapaliśmy na świeżą rybkę od sąsiadów. Raz jedni raz drudzy przynieśli już wyfiletowane kawałki tarakihi, pycha.
Jeśli chodzi o biwakowanie to kiwuskie wakacje zupełnie odmieniły moje pojęcie kempingu. Większość porozbijanych namiotów pod względem wygód nie ustępowało regularnym domkom letniskowym. Łóżka, pościel, meble turystyczne, wykładzina, kuchenki, lodówki, nawet rośliny doniczkowe. Poznaliśmy wielu miłych ludzi.

Ci państwo spędzają wakacje w Matauri Bay od ponad 30 lat. Inna starasz para przyjeżdża od kiedy ich syn, obecnie 37 latek, miał dwa lata. W ciągu tego okresu opuścili tylko jedno lato na kempingu. Teraz przyjeżdża też syn z rodziną. Stali bywalcy mają już tu swoje "miejscówki".


Nasza sąsiadka, ta od lornetki.

Thursday, January 28, 2010

Delfinki


Jedna pani, sąsiadka z pola namiotowego mówiła, żeby się nie przejmować porażką z wcześniejszego rejsu, bo delfiny przypłyną do zatoki jak co roku. Od 5 lat przypływają w Nowy Rok. Tak też było i tym razem, tylko o 3 dni wcześniej. Zaraz do nas przybiegła, że są i pożyczyła lornetkę, żeby lepiej widzieć. Na plaży i w wodzie zrobiło się małe zbiegowisko. Delfiny podpłynęły naprawdę blisko, dosłownie kilka metrów od brzegu, czego nie udało mi się jednak uchwycić na zdjęciach. Zazdrościłam ludziom, którzy byli akurat w wodzie, a zwłaszcza tym na kajakach i łódkach. Zwierzęta zupełnie nie bały się ludzi, wręcz jakby zaczepiały i wciągały do zabawy. To było niesamowite przeżycie. Trwało to dobre pół godziny.


Wróciły też dnia następnego, gdy wybraliśmy się na wycieczkę. Wiemy z relacji mamy, która odpoczywała w "obozowisku", że i tym razem można je było dokładnie i długo oglądać.

Wednesday, January 27, 2010

Kauri


Takie sobie stare drzewka występujące tylko w NZ. Są największymi (nie najwyższymi) tutaj drzewami. Były masowo wycinane na drewno do budowy statków i obecnie jest ich już niewiele. Rosną bardzo grube nawet do 16m w obwodzie.


To jeden z najgrubszych okazów, bodajże drugi w NZ jeśli chodzi o obwód.

Kolejny dzień w Zatoce Matauri


Zapomniałam jeszcze dodać, że Bay of Islands (Zatoka Wysp - ta z rejsu) według badań z roku 2006 uznano za drugie na świecie miejsce pod względem intensywności błękitu nieba po Rio de Janeiro. Ach te statystyki, zawsze można wynaleźć coś, w czym się przoduje.




Jesteśmy na wczasach... tatatataa tak mi się skojarzyło.