Wednesday, June 18, 2008

życie codzienne i weekendowe

Jesteśmy zalatani. To znaczy, jak to w życiu dorosłym, czy to w Polsce, czy na początku świata, czyli tutaj. Ja pracuję od 9 do 4. Mariusz po 8 godzin, tyle że we wtorki, środy i czwartki chodzi wczesnie rano, żeby móc odebrać dzieci o 3ciej. W poniedziałki i piątki do Tymka przychodzi Kristy i odbiera też Wiktora ze szkoły i czeka, aż przyjdę z pracy. Nasze dzieciaki chodzą spać około 8 wieczorem, wiec niewiele czasu zostaje na tzw. "życie". Jedynie weekend.
Ten przydługi wstęp był po to, aby wyjaśnić, czemu nic nie piszę. Powoli będę to nadrabiać. Na początek zaległe zdjęcia. To było na początku maja chyba. Wtedy jeszcze było w miarę ciepło.

To w Te Papa, czyli muzeum Nowej Zelandii

Małe conieco w kafejce.

W Te Papa jest wiele atrakcji dla dzieci. I oczywiście jak na Nową Zelandię przystało, kącik "hodowla owiec".

Wiktor rośnie!

Chłopakom się podobało, będziemy tam wracać (zwłaszcza że wstęp wolny i można zaglądać tak często jak tylko się zechce, tzn raczej jak pogoda sprzyja - czyli kiedy pada).

No comments: