Tuesday, October 7, 2008

Przedszkolaki


Tutejszy system edukacji różni się znacznie od polskiego. Na początku mieliśmy wielkie trudności z dostaniem się do przedszkola. Byłam w kilkunastu i w większości przyjmowano nas na listę oczekujących. Ale ponieważ powszechne jest tu zapisywanie dzieci do przedszkola przez cały rok, nie od września jak w Polsce, w wyniku rotacji znalazło się miejsce najpierw na 2 dni, potem trzy i w końcu pięć. Oto kilka moich spostrzeżeń/faktów:
W NZ istnieje kilka rodzajów zorganizowanej opieki dla dzieci w wieku przedszkolnym. Nasze przedszkole do niedawna nazywało się "creche" (kresz) bo mogły tam przebywać dzieci w wieku od roku do 5 lat. Przypominam, że po skończeniu 5 lat idzie się już do szkoły. Obecnie zdecydowano, na zebraniu czegoś w rodzaju rady nadzorczej, że profil zostanie zmieniony na "preschool" czyli przedszkole, placówka która przygotowuje dzieci 3-4 letnie do pójścia do szkoły. Takich dzieci było najwięcej, maluchy prawie się nie trafiały, stad zmiana.
Poza tym istnieją jeszcze tzw. kindergarden, do których przyprowadza się kilkuletnie dzieci na jedno lub kilka poranków lub popołudni w tygodniu, aby mogły się socjalizować z innymi, nawet jeśli jedno z rodziców nie pracuje i dziecko ma stałą opiekę w domu. Są także całodzienne miejsca opieki, tzw daycare dla dzieci w wieku od kilku miesięcy do kilku lat, w których mogą one przebywać cały dzień, tak jak w Polsce.
Większość placówek, poza daycare, otwartych jest od 8:30 do 15tej z podziałem na sesję poranną i popołudniową. Powszechne jest posyłanie dzieci na jedną/kilka sesji w tygodniu, a także do więcej niż jednego przedszkola. Widać więc, że przedszkole nie pełni tu roli przechowalni dzieci, czy też alternatywy dla opiekunki, ale raczej czegoś w rodzaju placówki stricte edukacyjnej, pomagającej dzieciom na łagodniejsze wejście w świat szkoły.
W przedszkolu Tymka, jest on bodajże jedynym, który uczęszcza 5 dni w tygodniu na cały dzień.
Mogłabym pisać i pisać. Jeszcze kiedyś do tego wrócę.
Dodam tylko, że moje pierwsze, powierzchowne wrażenia, po odwiedzeniu kilkunastu przedszkoli były negatywne. Miejsca te wydawały mi się obskurne, a dzieci biegające samopas w niczym nie przypominały polskich przedszkolaków. Teraz, kiedy lepiej poznałam całą ideę wychowania przedszkolnego w NZ widzę jak znakomicie sprawdza się w przypadku maluchów, jak wszystko nastawione jest na ich autentyczny rozwój, w zgodzie ze środowiskiem, społeczeństwem i we współpracy z rodziną i społecznością lokalną. A wszystko to przy niewielkich nakładach, bez przepychu, można powiedzieć wręcz własnym sumptem.
Ponieważ nasze przedszkole jest społecznym przedsięwzięciem non profit, którego organizacja spoczywa w większości na barkach rodziców raz w semestrze jedno z opiekunów musi odbyć dyżur. Zdjęcia powstały właśnie kiedy byłam na swojej "służbie". Mogłam lepiej się przyjrzeć temu jak wygląda zwyczajny dzień przedszkolaków.

Czas zabawy ruchowej i śpiewania. Tutaj taniec z chustkami.

Lunch.

Luźne zajęcia. Jedne dzieci malują, inne budują, jeszcze inne są na podwórku. Raczej nie zaobserwowałam zbiorowego ubierania się i wychodzenia parami. W każdej chwili możn zdecydować się na zmianę zabawy i dołączyć do grupy bawiącej się na zewnątrz. Ułatwia to otwarty plan przedszkola, brak podziału na sale i grupy.

Poranna sesja dobiega końca. Ta dziewczynka czeka już na mamę. Niedługo też przyjdą inne dzieci, a niektóre pójdą do domu. Kilka zamykanych bramek. bezpieczeństwo przede wszystkim.

Plac zabaw. Czarny, ziemisty piasek. Aha, rodzic musi liczyć się z tym, że dziecko ma możliwość uczestniczenia w "brudnych" zabawach i nie zachęca się do ubierania w eleganckie rzeczy, których żal byłoby po zniszczeniu.



Dzieci zbudowały górę z piasku. Ktoś zauważył, że wygląda jak wulkan, więc pani przyniosła sodę, barwnik i ocet.

I powstała prawdziwa pomarańczowa lawa.

Potem oczywiście trzeba było wulkan zniszczyć, aby zbudować kolejny.

No comments: